Gdy
poznałem Fostera, miał mały straganik z rękodziełem w Lilongwe.
Mieszkał z żoną i maleńką córeczką w slamsach na obrzeżach
miasta. Oprócz szałasu z desek i folii i kilku figurek na sprzedaż
wyrzeźbionych przez siebie nie miał nic! Był wtedy młodym
człowiekiem, sam nie wiedział ile dokładnie ma lat. Szybko
zaczęliśmy współpracować.
Okazał
się bardzo lojalnym i oddanym przyjacielem. Za każdym razem, gdy
odwiedzaliśmy z żoną Malawi, Mozambik czy Zambię był naszym
towarzyszem od początku do końca podróży. Przeżyliśmy wspólnie
masę przygód, o których zapewne będę jeszcze pisał.
O tym, że jest chory na AIDS, dowiedziałem się na kilka lat przed jego śmiercią. Każdego roku, a niekiedy dwa razy w roku przemierzaliśmy razem Afrykę w poszukiwaniu ciekawych artystów i ich sztuki. Pewnego razu, tuż przed śmiercią oznajmił mi, że był u szamana. Ten powiedział mu, że będzie żył sto czterdzieści sześć lat i jego zdrowie się poprawia. Rok później postanowiliśmy z żoną odwiedzić Fostera na cmentarzu. Chcę opisać te odwiedziny dokładnie, gdyż zrobiły one na nas ogromne wrażenie.
Udaliśmy
się wraz z naszym wspólnym przyjacielem - Innocentem - do domu
Fostera. Jego żona zalana łzami klęczała na podłodze, posypując
sobie głowę piaskiem. Brat jego poszedł po miejscowego naczelnika,
by ten zaprowadził nas na cmentarz. Bardzo oburzyło nas, gdy
zażądano za to wcale niemałej sumy pieniędzy. Po uiszczeniu
opłaty, naczelnik wraz z pomocnikiem zniknęli. Czekaliśmy
cierpliwie w milczeniu i niesamowitej ciszy.
Jakieś
trzydzieści minut później pojawili się znowu i kazali nam iść
za sobą. Szliśmy do małego zagajnika, na którym wśród grobów
pasły się kozy, przechodzili ludzie i nieopodal biegały dzieci.
Kilka ścieżek wiodło do tego miejsca. Jedna z nich przegrodzona
była sporym konarem. Naczelnik kazał się nam zatrzymać, po czym
podszedł do przeszkody, z torby wyjął
dosyć duży kamień, cisnął nim w stronę cmentarza, mówiąc:„Do
Johna Fostera przyjechali jego przyjaciele z Europy Dorota i Mariusz,
oraz jego przyjaciel Innocent, pozwólcie go im odwiedzić w
spokoju”, następnie odrzucił konar, wyciągnął z torby chleb i
kukurydzę i zaczął rozrzucać po cmentarzu.
Niesamowite
dla nas było to, że dookoła dalej toczyło się życie, biegały
dzieci, przechodzili ludzie, nikt zdawał się nas nie zauważać. Po
odwiedzinach na grobie Fostera, gdzie każdy oddał hołd zmarłemu
odpowiedni do swojej religii, (Innocent jest muzułmaninem), udaliśmy
się w drogę powrotną. Naczelnik znowu zastawił ścieżkę
konarem, mówiąc: ,,Dziękujemy
Wam, że pozwoliliście odwiedzić naszego przyjaciela Johna
Fostera.”
Wtedy
dopiero mijający nas ludzie zaczęli znowu nas dostrzegać,
uśmiechać się i pozdrawiać.
![]() |